Tytuł oryginału: The Long Earth
Autor: Terry Pratchett & Stephen Baxter
Rok wydania oryginału: 2012
Moja ocena: 7+/10
Od
dłuższego czasu bardzo chciałem sięgnąć po ten tytuł. A to
zobaczyłem gdzieś okładkę, a to przeczytałem coś w sieci,
lektura cały czas była jednak odkładana. Inne tytuły w danym
momencie kusiły bardziej lub były pod ręką. W końcu jednak i ja
zmierzyłem się z efektem pracy duetu autorskiego. Czy książka
spełniła moje oczekiwania? Cóż, dojdziemy i do tego...
Książka
pozostawiła mnie z odczuciem, że dostałem o wiele mniej niż
zostało mi obiecane. Głównym tego powodem jest chyba to, że
autorzy nie potrafili zdecydować się, który aspekt historii ma być
głównym tematem. W efekcie wkradło im się sporo chaosu, może
częściowo wywołanego tym, że jest to jednak efekt pracy dwóch
pisarzy, dwóch indywidualności? Ale po lekturze pozostaję także z
nadzieję, że kolejne tomy cyklu poprawią ogólny odbiór całości,
gdyż potencjał ku temu w samym pomyśle i wykreowanym świecie
jest, i to spory. Już nie długo sięgnę więc z przyjemnością po
tom drugi, czyli „Długą Wojnę”. Ostatecznie zachęcam więc do
lektury i samodzielnych interpretacji oraz ocen.
Książkę czytałem także jako część własnego wyzwania czytelniczego "BLACKOUT", do wzięcia w którym serdecznie zapraszam, a także wyzwania "Eksplorując nieznane".
Ale
na początek trochę o samej treści książki, chociaż opisów
fabuły i recenzji powstało już tyle, że większość czytelników
gdzieś się już z nimi pewnie zetknęła. Akcja rozgrywa się w
niedalekiej przyszłości kiedy to ludzkość dokonuje odkrycia, że
nasza stara, poczciwa i przeludniona Ziemia to nie jedyny świat
nadający się do zamieszkania. Takich światów, mniej lub bardziej
przyjaznych człowiekowi, jest niezliczona ilość. I że aby do nich
dotrzeć wystarczy proste urządzenie, które samodzielnie może
wykonać w domu każdy dzieciak. Robimy klik przełącznikiem i
jesteśmy w alternatywnej wersji Matki Ziemi, dziewiczej i
najczęściej żyznej, zdolnej wyżywić ludzi bez zbyt dużego
wysiłku z ich strony. Odkrycie to przychodzi w momencie, gdy
ludzkość zdała już sobie sprawę z tego, że marzenia o
kolonizacji odległych planet to niemożliwa do zrealizowania
mrzonka. Nie mamy technicznych środków ani potencjału koniecznego
do wypraw w Kosmos? Nic to, teraz Kosmos przyszedł do nas, dostępny
na wyciągnięcie ręki dla większości (poza jednostkami z jakichś
powodów niezdolnymi do przekraczania) ludzi. Każdy może się
poczuć jak Krzysztof Kolumb, bohaterowie książek Verne'a lub
zdobywcy Dzikiego Zachodu. Po co gnieść się na wyeksploatowanej i
przeludnionej Ziemi Podstawowej skoro każdy może mieć swoją
własną? Czyż nie kusząca perspektywa?
Pośród
tych kolonistów i włóczykijów po Nowych Światach są też
jednostki obdarzone dodatkową zdolnością samoistnego
przekraczania, bez potrzeby używania w tym celu urządzeń zwanych
krokerami. Odczuwają one także silny związek z Długą Ziemią (bo
tak nazwane zostały te Nowe Światy). Docierają dalej niż inni i
nie zadowalają się osadnictwem, podświadomie chcą poznać fenomen
i cel istnienia Długiej Ziemi. Takim swobodnie kroczącym jest
Joshua, jeden z głównych bohaterów książki. Pewnego dnia zostaje
wynajęty przez tajemniczą korporację do wzięcia udziału w
wyprawie na krańce światów. Pojazd, którym będzie się poruszał
oraz nietuzinkowa postać kapitana wyprawy przywodzą na myśl
wspomniane już wcześniej książki Juliusza Verne'a. Ilość
niesamowitości i dziwów jakie spotkają na swej drodze świadczy o
bogactwie fantazji autorów książki. Szczegółów nie będę
zdradzał by nie psuć przyjemności z lektury, powiem tylko, że
dowiemy się między innymi skąd tak wiele legend o trollach i
elfach przetrwało w naszej kulturze.
Jakie
wrażenia? Ten ogólny zarys, który przedstawiłem powyżej, jest
dla mnie tak atrakcyjny, że książka spokojnie powinna dostać
ocenę w granicach 9-10. Oceniłem ją na 7, a w pierwszej chwili
chciałem na 6. Otóż, przede wszystkim, posiada ona wadę w postaci
zbyt wielu wątków i aspektów przedstawionych zbyt chaotycznie.
Autorzy chcieli zarówno nakreślić polityczne, społeczne oraz
ekonomiczne skutki otwarcia się przed ludzkością nieograniczonych
perspektyw jak i dać nam do ręki książkę przygodową. Odkrywane
przez naszych bohaterów tajemnice Długiej Ziemi oraz skutki jej
kolonizacji są zapewne konieczne do zbudowania podłoża pod fabuły
kolejnych tomów serii. Dlatego ostatecznie, trochę na kredyt,
podniosłem swoją ocenę. Pozostajemy jednak z niedosytem, że
potencjał pomysłu nie został należycie wykorzystany. Zwłaszcza
polityczno-społeczne aspekty funkcjonowania Ziemi Podstawowej po tym
jak zostaje ona opuszczona przez znaczną część populacji są, jak
dla mnie, przedstawione w sposób niezadowalający i nie do końca
przekonujący. Zazdrość nie mogących przekraczać wobec
kolonistów, na której zbudowany jest punkt kulminacyjny książki,
jeszcze się broni, ale postawa państw i władz wobec nowego
zjawiska jest przedstawiona bardzo niewiarygodnie. Moim zdaniem
reakcja władz na masową ucieczkę podatników byłaby diametralnie
inna niż ta przedstawiona w książce. Nie do końca przekonuje mnie
także wyidealizowany i bezkonfliktowy, jakby żywcem wyjęty z
ideologii dzieci kwiatów charakter kolonizacji. Historia odkryć i
ekspansji człowieka jest jednak cokolwiek brutalniejsza.
Książkę czytałem także jako część własnego wyzwania czytelniczego "BLACKOUT", do wzięcia w którym serdecznie zapraszam, a także wyzwania "Eksplorując nieznane".
3 Response to Na krańce Światów i dalej
Zapowiada się ciekawie. W zeszłym tygodniu dorwałam obie części i coraz bardziej nie mogę się doczekać by w końcu zobaczyć efekt :)
Pierwsza część rzeczywiście reprezentowała sobą jakiś poziom, ale druga... szkoda słów.
Tytuł wpisu skojarzył mi się z pewnym bohaterem Toy Story. ;) O takich wieloświatach i innych podobnych pomysłach czyta się świetnie, ostatnio widuję coraz więcej książek opartych na tym motywie. Pratchetta znam z jego własnej serii, ale i z powieści napisanej wraz z Gaimanem (jego też lubię), tam wydawało mi się, że dobrze im się razem współpracowało. O recenzowanej przez ciebie pozycji natomiast słyszałam coś odwrotnego: że to efekt nieudanej współpracy. Oczywiście, sama nie zabieram głosu w tej sprawie, bo (jeszcze?) nie czytałam. ;)
Prześlij komentarz